Project Seven Summits - Projekt Korona Ziemi
  • O nas
  • Partnerzy i sponsorzy
  • Projekt
  • Kontakt
Project Seven Summits - Projekt Korona Ziemi
  • Elbrus
  • Mt Kościuszko
  • Mont Blanc
  • Carstensz Pyramid
  • Aconcagua
  • Mt Vinson
  • Mt Everest
  • McKinley
  • Kilimandżaro
Mont Blanc 4810m n.p.m

O wyprawie

Dzień 1-4 (12-15 lipca 2013)

wyprawa na Gran Paradiso

Czytaj tutaj

Dzień 5 (16 lipca 2013) Les Houches

Po kilkudniowej wyrypce na Gran Paradiso mamy zasłużony dzień restowy. Śpimy do oporu i dopiero około południa opuszczamy Włochy. Nasze pole namiotowe znajduje się w Les Houches, a jego właścicielka, starsza pani, mówi tylko po francusku (!!!). Na szczęście spotykamy belga, który pomaga nam dogadać się. Pijemy kawę w Chamonix i odwiedzamy Sallanche, gdzie znajduje się ogromny sklep dla miłośników gór. No i bez wydatków się nie obyło 🙂 Wieczorem odpoczywamy przed namiotem. Położenie campingu oferuje wspaniałe widoki na najwyższe szczyty. Stąd nawet widać Goutiera! Jutro pierwszy dzień wyjścia na Mont Blanc. W planach mamy pakowanie ale burza skutecznie wygania nas do namiotu, gdzie rozgrywamy kilka rundek tridomina (wiadomo kto wygrywa).

Dzień 6 (17 lipca 2013) Gouter 3835

Plan zakładał wyjście o 7:30, ale pakowanie, upychanie, przepakowywanie zajmuje dużo czasu i camping opuszczamy z godzinnym opóźnieniem. Nasza przygoda z Mont Blankiem zaczyna się od kilometrowego marszu do kolejki Prarion. Kolejka Bellevue, która zaczyna się tuż nad campingiem, jest w remoncie z powodu pożaru jednego z drewnianych domów pod linią kolejki. Poza tym, w jakiś cudowny sposób, nasze plecaki są lżejsze niż były na Gran Paradiso, więc nie narzekamy. Podczas jazdy kolejkę smarujemy się kremem z niebotycznie wysokim UV. W ciągu 10 minut wyjeżdżamy na 1853 m, skąd w pół godziny dochodzimy do przełęczy Col de Voza. W oczekiwaniu na pociąg rozmawiamy z dwoma Bułgarami, którzy chcą złamać zakaz nocowania w namiocie powyżej schroniska Tete Rousse. Przyznajemy się, że też mamy taki plan. Już po 15 minutach słyszymy gwizd i zza zakrętu wyłania się Tramway du Mont Blanc, który jest najwyżej wyjeżdżającym pociągiem w Europie. W ten przyjemny sposób docieramy do Nid d’Aigle na 2372 m. Tutaj robimy krótki odpoczynek, wcinamy po batoniku i wyruszamy w dalszą drogę. Jak na razie pogoda jest fantastyczna, granatowe niebo, żadnych chmurek i upał. Chwilę po starcie wkraczamy na Mont-Blancową drogę przez pot, kurz i łzy. Ścieżka pełna zakosów biegnie środkiem piargowej kotliny. Drobne kamyczki co chwilę osuwają się spod ciężkich butów, a ogromne plecaki wcale nie pomagają. Mimo to pniemy się w górę. Po pewnym czasie opuszczamy piarg i wchodzimy na ścieżkę „przyklejoną” do skalnego ramienia. Czasem jest naprawdę wąsko, ale wspaniałe widoki rekompensują wszelkie bóle i niedogodności. Po pewnym czasie naszym oczom ukazuje się schronisko Tete Rousse na 3167m, które sytuowane jest na małym wypłaszczeniu. Tutaj jest ostatnie miejsce gdzie legalnie można rozbijać namioty. Nawet stoi strażnik i pilnuje, ale jakoś udaje się nam go obejść. Przechodzimy lodowiec Tete Rousse i chwilę odpoczywamy przy schronisku. W międzyczasie gapimy się na Wielki Kuluar, Kuluar Spadających Kamieni lub po prostu Żleb Śmierci. Technicznie prosty ale nazwa mówi sama za siebie. Z wysokiego na około 600 metrów żlebu słońce wytapia kamienie, które ogromnymi skokami pędzą w dół. Z reguły są one wielkości pięści ale zdarzają się też lecące głazy. Co rusz docierają do nas okrzyki ludzi, który ostrzegają się nawzajem przed kamiennymi lawinami.

Naszym celem na dziś jest schronisko Gouter 3835 m, więc się nie rozleniwiamy. Objuczamy się, czyli wskakujemy w raki, kaski, uprzęże, wiążemy się i łapiemy czekany w dłoń. Po chwili dochodzimy do ścieżki biegnącej w poprzek kuluaru. Wpinamy się w przewieszoną w poprzek linę, wsłuchujemy w ciszę i pędzimy biegiem na drugą stronę. Samym środkiem kuluaru płynie strumyk, który tylko pogarsza sprawę. Ale na szczęście dajemy radę i odpinamy się od liny po drugiej stronie. Potem tylko spoglądamy w górę i widzimy osławioną grań Gouter. Niemalże pionowa ściana najeżona kruchą skałą ze stalowymi linami zamocowanymi w najbardziej wyeksponowanych miejscach. Ręce mamy w użyciu cały czas, każde spojrzenie za siebie przypomina, że nawet najmniejsze potknięcie może zakończyć się lotem życia. Na plecach mamy wielkie plecaki, które czasem przeważają w nieodpowiednią stronę. Do tego pogoda zaczyna robić się marudna. Wielka chmura zaczepia się na Gouterze i robi się zimno. W końcu po 3,5 godzinach gramolenia się po skałach wyrasta przed nami budynek starego Goutera, który aktualnie jest w remoncie. W międzyczasie pogoda całkiem się psuje i zaczyna sypać śnieg. Granią z wielkim nawisem śnieżnym dochodzimy do futurystycznego, nowego Goutera. Nigdzie nie widać rozbitych namiotów, czyżby zakaz rozbijania namiotów nad schroniskiem był jednak prawdą? Widoczność coraz bardzie spada spada więc postanawiamy postawić namiot około 500 metrów od schroniska. Na pobliskim stoku widzimy dwie siedzące osoby. Zauważają nas i schodzą w dół. Okazuje się, że są to ci sami Bułgarzy, których spotkaliśmy przy stacji kolejki. Mówią, że mieli plan iść do schronu Valot, ale pogoda się psuje i jest już dość późno. Po chwili rozmowy w mało sprzyjających warunkach pogodowych dowiadujemy się, że nie mają doświadczenia w nocowaniu na lodowcu. Stwierdzamy, że są głupio-odważni, bo właśnie przez takich ludzi w Alpach rocznie ginie około 100 osób! Bez zastanowienia pomagamy kolegom i wspólnie rozbijamy się na wypłaszczeniu. Chwila moment i nasze namioty stoją w niewielkich zagłębieniach, obsypane śniegiem. Noc zapowiada się koszmarnie, wieje, sypie, grzmi i błyska. Przez kolejne 2 godziny topimy śnieg na jedzenie, potem na wodę na jutrzejszy atak i w końcu na herbatę. Z doświadczenia wiemy, że jest to strasznie żmudne zajęcie i potrzeba hartu ducha, aby się nie poddać. Bułgarzy w namiocie obok nie za bardzo przejmują się wodą i beztrosko zapadają w sen. Z reguły atak szczytowy rozpoczyna się około 2:30 więc zarządzamy pobudkę o 1:30. Około 21 staramy się zasnąć.

Dzień 7 (18 lipca 2013) Mont Blanc 4810

Niestety sen nie jest naszym błogosławieństwem w tę noc. Głośne podmuchy wiatru szarpią namiotem (ja mam wizję odlatującego namiotu razem z nami w przepaść), a do tego grzmi i błyska się co chwilę. Wyjście za potrzebą w samym środku zamieci jest iście metafizycznym przeżyciem. Tak więc budziki dzwoniące o 1:30 okazują się być wybawieniem. W namiocie jest dobrze poniżej zera. Wychodzimy ze śpiworów i szczekając zębami przygotowujemy się do wyjścia. Słychać, że Bułgarzy tez już się szykują. Na szczęście już nie sypie śnieg i gdzie-niegdzie prześwituje rozgwieżdżone niebo. Wrzucamy lekkie śniadanie i zakopujemy depozyt w małej jamie śnieżnej. Około 2:15 ruszają pierwsze grupy ze schroniska. Podłączamy się pod wąż czołówek i suniemy pod górę. Początkowo zmęczone ciała buntują się przed wysiłkiem ale po jakimś czasie wpadamy w wygodny rytm. Nocne ataki szczytowe mają to do siebie, że nie widać ile już się przeszło i ile jeszcze zostało. Jest się tu i teraz, widzi się tylko tyłek osoby idącej przed tobą i skupia na równym stawianiu kroków. W letargu pokonuje się kolejne metry przewyższenia aż do wschodu słońca. Właśnie w taki sposób wchodzimy na szczyt Dome du Gouter (4304) pokonując długi odcinek wiodący przez lodowiec Bionnassay, gdzie napotykamy pierwsze szczeliny (na szczęście są bardzo wąskie i pokonujemy je skokiem). Na wysokości 4362 m, pod schronem Valot, robimy krótki odpoczynek, wciskamy po kawałku batona i gorącą herbatę. Około 5:30 na horyzoncie zaczyna się fantastyczny pokaz kolorów wschodzącego słońca.

Za Valotem rozpoczyna się sławna, bardzo wąska grań wiodąca na szczyt Mont Blanc. Widoki są wspaniałe, ale niebezpieczeństw wiele szczególnie jeśli zbyt często rozgląda się na prawo i lewo. Można na przykład odlecieć z podmuchem wiatru, zjechać ponad 400 metrów w dół, ale można też zostać zepchniętym przez radośnie idącego towarzysza wspinaczki. Tak więc mamy oczy dookoła głowy i skupiamy się na maxa, no prawie, bo przecież widoki takie piękne… Grań nie jest wypłaszczona i na każde wzniesienie wchodzimy z nadzieję zobaczenia upragnionego MB. A tam niestety widać tylko podejście kolejne podejścia i sylwetki osób w oddali. Wieje koszmarnie lodowaty wiatr, ale generalnie na pogodę nie możemy narzekać, tylko w oddali majaczy groźnie wyglądająca chmura. I w końcu po 2,5 godzinach łojenia grani widzimy upragniony szczyt. Pokonujemy dwa ostatnie podejścia i 18 lipca o godzinie 7:20 nad ranem stajemy na szczycie najwyższej góry Europy – Mont Blanc 4810,45m! Uściski, gratulacje, zdjęcia i radości. Jedynie chmura, która rośnie za naszymi plecami zaczyna nas coraz bardziej martwić. Wzmagający się wiatr potęguje uczucie zimna, skóra na twarzach zaczyna nam zamarzać. Zarządzamy zejście. Wschodzimy w dół po tej samej wąskiej grani. Co rusz „wisimy” na czekanach aby umożliwić przejście tym, którzy idą pod górę. Kiedy mijamy Valota dogania nas chmura, pada śnieg i widoczność spada do około 10 m. Zejście w dół po potężnym zboczu Dome du Gouter w takich warunkach jest nudne i dłuży się w nieskończoność. W końcu wygrzebujemy plecaki ze śniegu. Bułgarzy są tutaj kilka minut przed nami, wcześniej mijają nas na zboczu. Urządzamy 2 godzinną przerwę w schronisku Gouter. W środku jest ciepło, miło i przyjemnie. Zamawiamy koszmarnie drogą zupę, omleta z serem i dwie cole oczywiście. Wciąż czeka nas przeprawa w dół po grani Gouter do schroniska Tete Rousse. W końcu śnieg przestaje padać i widać prześwity błękitu. Znów wbijamy się w cały rynsztunek. Mijamy budynek starego Goutera. Grań pokryta jest śniegiem, który w niektórych miejscach jest już rozdeptany i tworzy zdradliwie śliską maź. Na szczycie grani mijamy dwóch Rosjan, którzy doradzają nam schodzenie w rakach. Po kilku metrach stwierdzamy, że idzie się gorzej niż źle, szkoda raków niszczyć na skałach i dalej lecimy już w samych butach. Doganiamy grupę Greków, którzy atakowali wczoraj. I w tak miłym towarzystwie dochodzimy do naszego ulubionego kuluaru. Jest już dobrze po południu, czyli znów przekraczamy go w najmniej odpowiednim momencie. Wydawać by się mogło, że opady śniegu spowodują spadek temperatury i kamienie będą przymrożone, ale nie są. Czekamy prawie 5 minut zanim góra przestanie nas straszyć. Wpinamy się w line i pędzimy na drugą stronę. Tym razem jest trochę trudniej. Napadało dużo śniegu i aby wejść, a potem wyjść ze strumyka płynącego środkiem kuluaru trzeba użyć czekana, co powoduje dłuższą ekspozycję na spadające kamienie. Na szczęście bezpiecznie dochodzimy do Tete Rousse, rozbijamy namiot i idziemy na herbatę. Wieczór upływa nam na pogaduszkach z ludźmi w schronisku. I znów z kurami wędrujemy do śpiworów. Nad lodowcem Tete Rousse znajdują się mniejsze kuluary, które plują kamieniami równie często jak ich wielki kolega. Zasypiamy z nadzieją, że w nocy żaden zabłąkany kamień nie spadnie nam na głowę.

Dzień 8 (19 lipca 2013) Les Houches 1000

Pogoda powalająca, błękit nieba przeraża, ściana Gouter prezentuje się oszałamiająco. Na jej szczycie błyszczy szklana ściana schroniska. Zjadamy batona na śniadanie, pakujemy namiot i machamy na pożegnanie do MB. Przemierzamy skalną ścianę i piargową dolinę. Na Nid d’Aigle czekamy prawie godzinę na pociąg. W tym czasie słuchamy opowieści naszych rodaków o chorobie wysokościowej, wymiotowaniu na szczycie i innych wspaniałościach czyli generalnie o braku porządnej aklimatyzacji. W końcu nadjeżdża pociąg i wracamy do rzeczywistości. Przejażdżka kolejką Prarion i znów jesteśmy w Les Houches. Na campingu bierzemy upragniony prysznic, a wieczorem świętujemy przy pizzy i dużej ilości francuskiego wina. W chmurze tlenu śpimy snem zasłużonych.

Dzień 9 – 15 (20 – 26 lipca 2013)

Dni restowe. Przez pierwsze dwa dni odpoczywamy, chodzimy na kawę, czytamy książki i co najważniejsze, zajadamy się smacznymi, francuskimi serami. Przez kolejne dni przemierzamy dolinę Chamonix w poszukiwaniu ciekawostek. I tak przez kolejne dwa dni walczymy na via ferracie (AD+) w Passy. Potem odwiedzamy kanion w Servoz (Les Gorges de Diosaz), który jest najstarszą atrakcją turystyczną w dolinie i został otwarty dla publiczności w 1850r (!!!), bawimy się w Chamonix i buszujemy w sklepie w Sallanche. Ostatni dzień poświęcamy na przejście jednego z odcinków Tour de Mont Blanc. W siedem godzimy pokonujemy odcinek z Les Houches przez schronisko Lachat na 2136m, skąd roztacza się fantastyczny widok na Chamonix i paralotniarzy. Następnie idziemy na szczyt Bleven 2525m i kończymy w przełęczy pod Brevon na 2368m. Stąd łoimy jedyne 1100m w dół do Chamonix. Ostatnie popołudnie przed wyjazdem spędzamy w domu znajomego, który przygotowuje nam cudowną kolację i wysłuchuje mrożących krew w żyłach opowieści o naszych przygodach w górach.

Dzień 12 (27 lipca 2013)

Najsmutniejszy dzień naszej wyprawy. Powrót do domu, do rzeczywistości, niestety…

Projekt Korona Ziemi

» Elbrus
» Góra Kościuszki
» Mont Blanc
» Piramida Carstensz
» Aconcagua
» Mount Vinson
» Mount Everest
» Mount McKinley
» Kilimandżaro
13.08.2010

18.07.2013


15.02.2011




22.02.2012

Nasze projekty

Because life is awesome treasure

Because life is awesome treasure

Kilimanjaro for the youngest

Kilimanjaro for the youngest
Tak już jest w życiu, że kiedy człowiek bardzo czegoś pragnie i długo na to czeka, to wyobraża sobie, że jak osiągnie swój cel – cały świat przewróci się do góry nogami. Kiedy w końcu ten moment nadchodzi, okazuje się, że nic się nie zmieniło, wszystko jest po staremu, a radość nie jest znów taka ogromna. W marzeniach finał jest dużo istotniejszy. Dopiero kiedy go osiągniemy, okazuje się, że w gruncie rzeczy ważniejsze jest aby mieć cel niż żeby go osiągnąć"

Leszek Cichy

Czytaj Seven Summits

Chcesz być na bieżąco z naszymi informacjami? Zapisz się na Newsletter.

Fotografie z wypraw

  • dobre humory i kondycja nie opuszczały nas przez całą drogę aż do szczytu
  • Wielkie pakowanie. Musieliśmy upchnąć się w 20 kilogramach. Resztą poniosły muły.
  • tuż przed zejściem do doliny Karanga

Seven    Summits    na    Facebooku

ElbrusKościuszkoMont BlancPuncak JayaAconcaguaMt VinsonMt EverestMt McKinleyKilimandżaro
Mount Elbrus 5642m n.p.m.Mount Kościuszko 2230m n.p.m.Mont Blanc 4810m n.p.m.Carstensz Pyramid 2230m n.p.m.Aconcagua 6962m n.p.m.Mount Vision 4892m n.p.m.Mount Everest 8850m n.p.m.Mount McKinley 6194m n.p.m.Mount Kilimandżaro 5895m n.p.m.
Zdobyty
13.08.2010
TBDZdobyty
18.07.2013
TBDZdobyta
15.02.2011
TBDTBDTBDZdobyty
22.02.2012

© 2010 - 2019 Projekt Korona Ziemi - Seven Summits Project
  • Sabina Wieczorek | Marcin Wieczorek | Wieczorek Team